Obrazek chyba dobrze znany każdemu z nas, niezależnie czy jest się rodzicem czy jeszcze nie. Galeria handlowa, osiedlowe delikatesy czy co gorsza typowy sklep z zabawkami. Zdezorientowani, bezradni rodzice i rozwrzeszczany, czerwony ze złości bohater pierwszego planu. Dziecko, które chce tę konkretną rzecz dostać tu i teraz, natychmiast! Nie pomaga tłumaczenie, że ma już dużo podobnych zabawek, że rodzice nie mają na to pieniędzy czy że już jedną rzecz dziś dostało. Ono chce i już. I wszyscy powinni się o tym dowiedzieć. W łagodniejszej wersji dziecko zanosi się płaczem, uwieszone rodzicielskiego rękawa, w gorszym scenariuszu tarza się po ziemi, wygraża rodzicom i ogólnie wzbudza powszechne zainteresowanie. No i co teraz?
W głowie może pojawić się myśl, że jest tylko jedno rozwiązanie. Najzwyczajniej w świecie nie zabierać dziecka do galerii handlowych i sklepów jeśli nie ma takiej wyraźniej konieczności. Lepiej żeby zostało w domu, nie urządzi żadnej sceny. Też w pewnym momencie myślałam, że to najlepsze wyjście z możliwych. Tata mógłby zabrać malucha do parku, na plac zabaw czy do kina, a ja bym w spokoju załatwiła wszystkie potrzebne sprawunki, jeszcze bym się przy tym zrelaksowała. Mimo, iż nadal uważam, że nadmierne spędzanie z dzieckiem czasu w różnego rodzaju galeriach handlowych i marketach, to kiepski pomysł, to doszłam do wniosku, że dążenie do wyeliminowania takich sytuacji nie rozwiązuje problemu.
Bo dziecko prędzej czy później zetknie się z takimi sytuacjami i będzie musiało nauczyć się panować nad swoimi emocjami i swoim zachowaniem. Wychowujemy je na istotę społeczną i naszą rolą jako rodziców jest przystosowanie tego małego człowieka do życia w społeczeństwie i przestrzegania pewnych norm zachowania. Poza tym dochodzi aspekt samej edukacji finansowej. Pokazania dziecku, że nie, niestety nie może mieć wszystkiego zawsze wtedy, gdy tego zapragnie. Bo świat tak nie działa. Bo od małego dobrze jest uczyć rozróżniania potrzeb od zachcianek i wyrabiać nawyki, które pomogą mu wyrosnąć na świadomego i mądrego konsumenta.
Jak więc zminimalizować ryzyko sklepowych napadów histerii, a w przypadku gdy wystąpią, złagodzić ich przebieg?
Niezależnie od metody, którą zastosujemy, jedna zasada jest najważniejsza. Zawsze omawiamy z dzieckiem kwestie związane z zakupami wcześniej. W domu przed wyjazdem czy w samochodzie przed wyjściem do sklepu. Maluch musi znać nasze oczekiwania i konsekwencje swojego złego zachowania.
Metoda nagradzania
Ustalamy z dzieckiem, że jeśli będzie się dobrze zachować przez cały czas trwania zakupów (precyzujemy, co to znaczy dobre zachowanie, np. nie będziesz płakał, oddalał się bez pozwolenia, wymuszał zakupów), to w nagrodę będzie sobie mogło wybrać jedną rzecz do określonej kwoty (np. do 10 zł). Jeśli złamie umowę, nie dostanie nic. Jeśli dostanie wybraną rzecz, a później zacznie się niegrzecznie zachowywać, obieramy nagrodę. Kluczem jest jak zwykle konsekwencja.
Inny sposób to zbieranie odznak za dobre zachowanie. Mogą to być gwiazdki, słoneczka czy cokolwiek innego. Umawiamy się z dzieckiem, że konkretna ilość odznak (np. 3 lub 5) oznacza nagrodę w postaci wspólnego wyjścia do kina/na lody/jakąkolwiek inną aktywność, na której zależy Twojemu dziecku albo w postaci nagrody rzeczowej – np. małej maskotki/samochodzika itp.
Jesteś zdania, że dziecko powinno znać i przestrzegać określonych norm zachowania niezależnie od nagrody? Potraktuj etap nagradzania jako przejściowy aby wyrobić w maluchu odpowiednie nawyki, stopniowo zmieniając jego ideę. Później metoda nagradzania może płynnie przejść w metodę polegająca na tym, że za złe zachowania odbierasz przywileje, którymi dziecko cieszy się na co dzień, np. zmniejszasz kieszonkowe, ograniczasz inne przyjemności.
Metoda własnych wyborów
Dziecko ma swoje kieszonkowe – ma też wolną rękę w zakupach. Ta metoda lepiej sprawdzi się w przypadku nieco starszych dzieci, takich które ukończyły 6 -7 lat. Jeśli dziecko dostaje kieszonkowe (ważne by była to kwota, za którą realne można coś kupić, np. 10 zł tygodniowo), to podczas zakupów ma wolną rękę – może kupić sobie upatrzoną rzecz, ale za własne pieniądze. Nie ingerujemy wtedy, nawet jeśli naszym zdaniem pociecha roztrwania pieniądze na największą głupotę. Możemy doradzić/odradzić, ale nie zabraniamy. W ten sposób starszak uczy się na własnych błędach, że jeśli wyda wszystko na zabawkę, która w tym momencie wyda mu się atrakcyjna, to pieniążków nie starczy na inne rzeczy.
Bonus w zasięgu ręki
Jak jeszcze możemy zminimalizować atak złości/płaczu/histerii z powodu czegoś, co dziecko chce dostać? Możemy zawsze w takich sytuacjach mieć przy sobie mały bonus w postaci zakupionej wcześniej małej zabawki/ książeczki/ przekąski. Proponujemy dziecku, że jeśli się uspokoi i grzecznie wyjdzie ze sklepu, może dostać przygotowaną przez nas niespodziankę. Jeśli się nie uspokoi, nie dostanie ani upragnionej zabawki, ani specjalnej nagrody ukrytej w maminej torbie czy tatusiowej kieszeni.
Co myślicie o tych propozycjach? Jestem bardzo ciekawa jakie są Wasze sposoby na dziecięce napady złości, płaczu i wymuszania podczas rodzinnych zakupów. Jak sobie z tym radzicie?