Dzisiejszy wpis będzie inny. Nie będzie dotyczył bezpośrednio edukacji finansowej czy przedsiębiorczości. To po prostu ważna dla mnie refleksja, powracająca za każdym razem, gdy spoglądam na te kilka fotografii, które możecie obejrzeć w dzisiejszym poście. Wracam wtedy pamięcią do tych afrykańskich miasteczek i wiosek, gdzieś we wschodniej Tanzanii i przypominam sobie, jakie wrażenie zrobiły na mnie tamtejsze dzieciaki. Roześmiane, aktywne, biegające wokoło mimo często bosych nóg, podartych koszulek i braku jakiejkolwiek rozrywki, tej w naszym zachodnim rozumieniu.
Wiecie co było ulubioną zabawą tamtejszych kilkulatków? Pchanie przed sobą starych rowerowych lub rzadziej samochodowych opon. Tak jak nasze europejskie dzieci wyrywają sobie smartfony, gry komputerowe czy jakieś angrybirdsy, tak tamte dzieciaki biły się, które z nich będzie się bawić tą super oponą czy zużytą dętką.
W Tanzanii spędziłam zaledwie dwa tygodnie, z czego wgląd w prawdziwe, codzienne życie miejscowej ludności miałam zaledwie kilka razy. Za każdym razem byłam niejako wprowadzana wgłąb ich świata przez kogoś z tamtej społeczności. I nikogo zapewne nie zdziwi, że nie zauważyłam by dzieciaki bawiły się lalkami, samochodami czy choćby starymi rozprutymi pluszakami. To w końu Afryka. Nikogo nie zdziwi też, że ich jedynymi zabawkami były przedmioty codziennego użytku – miska, w której matka siedząc na ziemi przed chatą wyrabiała ciasto na placki, kawałek znalezionej gazety, czy o zgrozo drewniane deski i gwoździe. Można się tego spodziewać na czarnym, biednym lądzie. To, co mnie zaskoczyło, to kreatywność tych maluchów, ich radość i nieschodzący z buzi uśmiech. Jak można się cieszyć, za najlepszą zabawkę mając starą dętkę od roweru? Później zdałam sobie jednak sprawę, że nie ma w tym nic dziwnego. One przecież nie znają tych wszystkich kolorowych, świecących, grających i Bóg wie co jeszcze robiących zabawek przeznaczonych na nasze europejskie rynki. Gdy nasze dzieciaki zamęczają nas w sklepie o nową zabawkę, grę, lizaka czy inne niezbędności, tamte dzieci nie mają wyboru. Muszą po prostu cieszyć się tym, co są w stanie zdobyć do zabawy z własnego otoczenia.
I tu nachodzi mnie taka myśl, że w naszych realiach dzieci, gdy są maleńkie, również nad wymyślne zabawki przedkładają to, co służy do codziennego użytku. Pusta butelka, rolka papieru toaletowego czy trzepaczka do jajek stają się dla takiego malucha przedmiotem niezwykle ciekawym i angażującym. Z czasem to się oczywiście zmienia. Z wiekiem, masą prezentów jakie dostają od rodziców, dziadków i całego otoczenia oraz ilością dostępnych bodźców, dzieciaki są coraz bardziej wymagające i często najbardziej pożądane jest to, co nowe i zerkające ze sklepowej półki.
Nie chodzi mi w żadnym razie o namawianie Was, by ograniczyć dzieciom dostęp do gier czy zabawek, ale o spojrzenie na posiadane rzeczy z dystansu, dalszej perspektywy. Bo może mniej bodźców, oznacza większą kreatywność, pomysłowość i rozwój dziecięcej wyobraźni? Co myślicie?
Wszystkie fotografie zamieszczone w dzisiejszym wpisie są autorstwa mojego i mojego męża i zostały wykonane podczas podróży do Tanzanii w czerwcu 2014 r.