Pamiętacie Bank Taty, książkę, którą jakiś czas temu Wam polecałam? Dziś chcę Wam przybliżyć opisany w niej pomysł na domowy bank, a w ramach niego konto oszczędnościowe dla Waszej pociechy Zapytacie czy to nie przesada i dziwactwo zakładanie takiego udawanego konta dla Waszego dziecka? Przeczytajcie, o co w tym wszystkim chodzi i oceńcie sami.
Dzieci mają jedną cechę skutecznie utrudniającą naukę oszczędzania – są niecierpliwe. Jeśli opowiemy im, że odkładając co tydzień pewną sumę pieniędzy, za pół roku czy rok kupią sobie nowy zestaw Lego, to raczej nie wzbudzimy w nich entuzjazmu. Już trzy miesiące stanowią długą perspektywę czasową dla dzieciaków. Jeśli chcemy wyrabiać w nich od małego nawyk odpowiedzialnego gospodarowania pieniędzmi, który zostanie z nimi również w dorosłym życiu, warto zaproponować im taki sposób oszczędzania, dzięki któremu zobaczą i odczują realną korzyść w niezbyt długiej perspektywie czasowej. Co może być skuteczną zachętą?
Ekstra pieniądze, które będą nagrodą za to, że zamiast wydawać, zdecydowały się oszczędzać.
David Owen, autor Banku Taty postanowił założyć dla swoich dzieci własny bank, którego jedynymi klientami zostali jego syn i córka. David wpadł na pomysł, by „otworzyć im konta” z atrakcyjnym oprocentowaniem, tak by zachęcić dzieciaki do oszczędzania.
Jeśli rzeczywiście chcę pokazać moim dzieciom korzyści płynące z oszczędzania pieniędzy, muszę im zaproponować takie oprocentowanie, które sprawi, że same uznają, że oszczędzanie się opłaca. Oczywiście odsetki w wysokości stu procent to przesada, ale na pewno stopa procentowa musi być wyższa niż oferowana przez banki. Zastanawiałem się długo, aż zrozumiałem, że procent musi być na tyle wysoki, żeby dziecko z łatwością zauważyło realny wzrost oszczędzanej sumy, żeby widziało, że oszczędzanie naprawdę przyniosło mu widoczne korzyści w ciągu, daj my na to, miesiąca. Bo akurat taki czas jest jeszcze do ogarnięcia dla sześciolatka.
David zaproponował dzieciom, by zamiast wydawać wszystkie pieniądze na bieżąco, spróbowały część odłożyć. Jeśli zdecydują się zdeponować w jego banku pewną sumę, to tata naliczy im odsetki w wysokości 5 % miesięcznie, do tego z miesięczną kapitalizacją odsetek.
Jak to działa w praktyce?
Załóżmy, że Twoje dziecko otrzymuje 10 zł kieszonkowego tygodniowo. Chcesz je zachęcić, by nie wydawało wszystkiego na bieżące przyjemności, ale część odkładało na jakiś większy cel, np. wymarzony zestaw klocków. Poza kieszonkowym, dochodzi kwestia wszystkich tych ekstra pieniążków, które dziecko dostaje od babci, dziadka czy innych członków rodziny. Powiedzmy, że Twoja pociecha ma 50 zł, które otrzymała w prezencie, a to tego z każdej tygodniówki odłoży 5 zł. Po 3 miesiącach oszczędzania w domowym banku otrzyma odsetki w wysokości 10 zł (przy założeniu, że decydujesz się na oprocentowanie w wysokości 5% w skali miesiąca). Dla malucha to całkiem fajna kwota, za którą może kupić małą zabawkę, kolorowe pisma lub może nie wydawać jej wcale i oszczędzać dalej 🙂
Zastanawiasz się, jak 7 – czy 10 – latek ma zrozumieć sposób naliczania odsetek?
Na tym etapie wcale nie musi tego rozumieć. Ważne, by maluch załapał samą ideę korzyści płynących z oszczędzania. Zależność, że jeśli zdecyduje się ograniczyć wydatki i odłożyć część pieniędzy, to im dłużej nie rusza swoich funduszy i dokłada do nich kolejne małe kwoty, tym więcej „ekstra pieniędzy”, a więc odsetek otrzyma.
Czy oferowanie dziecku oprocentowania, które jest nieosiągalne w realnym banku ma sens?
Cóż, dzieci i tak w wielu aspektach życia traktowane są w szczególny, ulgowy sposób. Żeby się nauczyć jeździć na „dorosłym” rowerze najpierw ćwiczą na takim z doczepianymi kółkami. Żeby zachęcić je do jedzenia zdrowych warzyw – wycinasz im buźki, słoneczka i tworzysz atrakcyjne wizualnie kanapki. Przecież w dorosłym życiu nikt nie będzie tak z nimi postępował. To specjalne traktowanie ma zachęcać dzieci do konkretnych zachowań, wspierać zdobywanie nowych umiejętności. Tak samo jest w przypadku oszczędzania. Ten atrakcyjny procent to zachęta, sposób na wyrobienie w dziecku pewnych nawyków związanych z odpowiedzialnością finansową.
Jak Bank Taty sprawdził się w przypadku dzieci Davida?
W latach działania Banku Taty moje dzieci utrzymywały swoje konta w takim stanie, że ich miesięczny dochód (kieszonkowe, odsetki i prezenty) przekraczał ich wydatki. Miały pieniądze na różne zachcianki – komiksy, płyty CD, słodycze, a jednocześnie budowały swoją małą finansową przyszłość. Z czasem było je na wet stać na bardziej ekstrawaganckie zakupy. Ale nie zauważyłem u nich szczególnej ochoty do wydawania pieniędzy. Wiedziały, że ich pieniądze należą tylko do nich, że ich pieniądze pracują na nie, więc nie czuły potrzeby, żeby się ich natychmiast pozbywać. Innymi słowy – traktowały swoje pieniądze tak, jak według rozsądnych dorosłych powinny być traktowane i obyło się bez prawienia morałów na temat cnoty wstrzemięźliwości.
A jak to wszystko ogarnąć technicznie?
Nie ma w tym wielkiej filozofii. Wystarczy prosty arkusz kalkulacyjny w Excelu lub nawet regularne zapiski w zeszycie. Dziecko deponuje u Ciebie swoje oszczędności (może warto żeby te odkładane przez nie środki były widoczne w dużym słoju, który postawisz w widocznym, ale niedostępnym dla niego miejscu), a Ty co miesiąc naliczasz odsetki, które lądują na wirtualnym koncie lub we wspomnianym słoju.
I co o tym myślicie? Fajny pomysł na zachęcanie dzieci do oszczędzania czy niepotrzebne wymysły? Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii.
5 komentarzy
mnie się to podoba. syn jest jeszcze za mały, ale. a pewno ten pomysł zapamietam
Dla młodszych dzieci świetnie się sprawdzi metoda trzech słoików, o której pisałam tutaj – http://dzieci-licza-pieniadze.pl/zamien-skarbonke-na-3-sloiki-czyli-jak-nauczyc-dziecko-zarzadzania-kieszonkowym/
Pozdrawiam 🙂
Ja mam już dorosłą córkę, żeby móc się wypowiadać. Ale trafiłam nie dawno na artykuł na Forbs’ie o tym jak Amerykanie uczą dzieci ekonomii. Pierwszym krokiem, było to że w wieku 4 lat uczyli dzieci oszczędzać. Byłam w szoku. Ale trudno się z tym niezgodzić. Dlatego cieszę się, że i Twój tekst nawiązuje do tego pomysłu. W Polsce nie bardzo umiemy rozmawiać o pieniądzach, trzeba, moim zdaniem zmieniać to podejście. Może kiedyś jak będę mieć wnuki to uda mi się tą wiedzę córce podrzucić 🙂
Opis artykułu o którym wspomniałam można przeczytać na moim blogu.
Zgadzam się z Tobą, że temat pieniędzy, jeśli istnieje w polskich domach, to na pewno nie angażuje dzieci. A przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby dzieciaki w wieku wczesnoszkolnym wiedziały, co się składa na domowy budżet czy na czym polega spłata kredytu na mieszkanie, w którym rodzina mieszka (oczywiście w sposób dostosowany do wieku). Artykuł, do którego się odnosisz jest bardzo ciekawy 🙂
już kilka razy było podejście o tego tematu u nas w domu. Raz wychodziło nam to lepiej – raz gorzej. Ostatnio córa zainwestowała swoje pieniądze z przyjęcia w rodzinną inwestycję. I za 10% odcięła się od tych pieniędzy na ponad rok. Przypuszczam – że jest jedną z nielicznych osób w klasie – które je jeszcze mają. A teraz widzę – że już bije się z myślami – czy dalej je inwestować – czy przejeść : ) Docenia profity 😉 Tym bardziej że są większe od jej półrocznego kieszonkowego. Sama jestem ciekawa co zrobi – oraz jak ta sama metoda sprawdzi się u młodszej córy – gdy też będzie miała większą kwotę pieniędzy do dyspozycji