Zapraszam Was na kolejną rozmowę z cyklu „Blog talk, czyli edukacja finansowa oczami blogerów”. Tym razem o wprowadzaniu swojego 4 – letniego synka w świat finansów i domowego budżetu opowie Wam Renia Hanolajnen z bloga Ronja.pl.
Na bloga Reni trafiłam kilka miesięcy temu i muszę Wam powiedzieć, że od pierwszej chwili wiedziałam, że będę tam często zaglądać. Poruszane przez Renię tematy, szczególnie te związane z rozwojem dziecka, edukacją, wychowaniem i tzw. „dzikim dzieciństwem” są mi bardzo bliskie. Z resztą zarówno bloga, jak i Renię możecie poznać sami 🙂
Matka, która odpuściła. Zamiast rodzicielskiej spiny i perfekcjonizmu woli święty spokój, puzzle, skakanie po kałużach i książki Astrid Lindgren. Mieszka w Warszawie, ale pisze o Skandynawii, którą kocha, lubi, szanuje i odwiedza, kiedy tylko ma okazję. Szczęśliwa żona mężczyzny z dalekiej północy. Rozpieszcza na potęgę- głównie siebie i męża… a dzieci tylko od czasu do czasu 🙂
Jesteś mamą prawie 4-letniego Romka i maleńkiej Irenki. Czy Twój synek interesuje się już tematem pieniędzy, tym skąd się biorą i na co się je wydaje?
Cztery lata to wiek, w którym wszystko to, co tłumaczyłam Synkowi do tej pory na temat finansów zaczyna układać się w jego głowie w spójną całość i daje efekty. Romek zaczął interesować się tematem pieniędzy i pracy znacznie wcześniej. Na przykład podczas zakupów: wyjaśniałam mu, że nie mam pieniędzy na nową zabawkę, po czym „przyłapał mnie” z drobniakami w portfelu i ucieszony wołał „Mamusiu, przecieś maś tu pieniąśki. To kupiś autko?” 🙂 Oczywiście wyjaśniałam, że te kilka groszy to za mało, ale zrozumiał to dopiero po jakimś czasie – było to ściśle powiązane z umiejętnością liczenia, szacowaniem liczebności zbiorów, odróżnianiem pojęć „mało”, „dużo” i „średnio” 🙂
Czterolatek doskonale rozumie już pojęcie pracy. Wie, że to w ten sposób zarabia się pieniądze. Jednak, co ciekawe, rozumie też, że nie każda praca służy zarabianiu. Kiedy piekę ciasto, Syn oznajmia: „Chcę z tobą popjacować!”. Kiedy któreś z nas, rodziców, siedzi przy komputerze, Romek również uważa to za pracę… choć nie zawsze tak jest 😉 „Pracą” Romek nazywa również niektóre czynności powszechnie uważane za zabawę. Syn chodzi do przedszkola Montessori, w którym w godzinach porannych, czyli najbardziej efektywnej porze dnia, dzieci mają czas na tzw. pracę własną. Wybierają wtedy samodzielnie pomoce dydaktyczne, z którymi pracują. Dzięki tej metodzie dzieci przyswajają pojęcia z zakresu życia codziennego (obowiązków domowych), integracji sensorycznej, języka, matematyki czy geografii i kultury w tzw. okresie sensytywnym. To indywidualny etap rozwoju, kiedy zainteresowanie dziecka danym zagadnieniem sięga zenitu, umysł chłonie informacje jak gąbka, a nauka jest przyjemnością, a nie obowiązkiem. Każde dziecko ma inne zainteresowania i każde doświadcza tego w innym momencie – stąd możliwość samodzielnego wyboru.
Czy Romek dostaje już od Was swoje pierwsze kieszonkowe?
Romek jeszcze nie dostaje kieszonkowego. Dopiero uczy się liczyć, a więc nie zdołałby jeszcze trafnie ocenić wartości posiadanych oszczędności. Potrafi liczyć do 20, po czym następują „tysiące, miliony i nieskończoności” 🙂 Syn uwielbia używać tych określeń, jednak nie do końca ogarnia, ile to jest. Po prostu „dużo”. Zresztą, czy dorośli potrafią to sobie wyobrazić? 😉
Romek rozumie do czego służą pieniądze i bardzo lubi chodzić na zakupy. W pewnym momencie zauważyliśmy, że lubi samą czynność zakupów, bez konkretnego celu czy potrzeby. Wytłumaczyliśmy mu wtedy, że do sklepu chodzimy w konkretnym celu, z listą zakupów, a nie dla czystej przyjemności. Przy okazji padło też pojęcie zakupoholizmu jako choroby.
W przyszłości pewnie będziemy dawać dzieciom kieszonkowe, ale jeszcze nie wiem, kiedy zaczniemy. Nie jesteśmy z mężem przeciwnikami dawania dzieciom pieniędzy na ich wydatki. Zresztą bardzo spodobał mi się Twój tekst „Nie lekceważ marzeń swojego dziecka. Także tych materialnych”, w którym słusznie podkreślasz, aby pokazać dziecku, że jeśli czegoś bardzo pragnie, może to zdobyć dzięki determinacji i wytrwałości w dążeniu do celu. W ten sposób uczymy dzieci spełniać marzenia! Nie powinniśmy lekceważyć dziecięcych pragnień, nieważne czy są one matrialne, czy nie. „Każdy z nas już w najwcześniejszych latach uczy się podejścia do własnych pragnień i albo zyska przekonanie, że wszystko jest możliwe i można osiągnąć każdy cel, albo że życie jest ciężkie, niesprawiedliwe, a pieniędzy jest zawsze za mało.” – to bardzo ważne słowa. Nie potrafię sobie wyobrazić nic smutniejszego, niż dziecko, które już w dzieciństwie poddało się i przestało wierzyć w realizację marzeń.
A czy myślisz, że wprowadzanie przedszkolaka w sprawy domowego budżetu ma sens? Oczywiście nie chodzi mi tu o wspólne płacenie rachunków i planowanie wydatków, ale o codzienne rozmowy o tym, na co rodzina wydaje pieniądze, angażowanie dziecka w robienie listy potrzebnych zakupów do domu itp.
Romek jest obecnie na etapie niezliczonych pytań „a dlaczego…?”. Był dość długi okres, kiedy wypytywał o cenę naszego mieszkania. Ten okres trwał kilka tygodni – widać było, że kwestia ceny i własności mieszkania bardzo nurtuje Syna. Wytłumaczyliśmy mu wówczas, że mieszkanie jest tak drogie, że jeszcze za nie nie zapłaciliśmy i spałacamy 30-letni kredyt hipoteczny. A także, że wkrótce będziemy musieli je sprzedać i pomyśleć o czymś większym, bo 4 osobom trochę ciasno na 50 m.kw. 😉
Od niedawna prowadzimy budżet domowy. Synek obserwuje jak zbieramy paragony, a następnie wprowadzamy wszystko do arkusza kalkulacyjnego. Aby uniknąć marnowania żywności, zaczęliśmy również planować obiady na cały tydzień i robić bardzo konkretne listy zakupów. Angażowanie dziecka w robienie takiej listy jest świetnym pomysłem, zwłaszcza jeśli chodzi o zakupy spożywcze – kiedy dziecko jest niejadkiem i nie przejawia specjalnego entuzjazmu do jedzenia, można nieco je rozkręcić, dając mu możliwość wyboru i zaplanowania, co będzie na obiad. Dając dzieciom poczucie sprawczości, pozwalając podejmować im decyzje (nawet te na pozór mało istotne), pomagamy im budować pewność siebie i poczucie własnej wartości.
Podobnie jest z odpowiedzialnością – oczywiście taką dostosowaną do możliwości dziecka. Często, kiedy idziemy razem na zakupy, proszę Romka: „Kiedy będziemy w sklepie przypomnij mi proszę, żebym kupiła (cośtam)”. Syn jest niezwykle przejęty swoją „misją” i starannie ją wykonuje. A potem jest z siebie dumny – to bardzo ważne, aby zbudować w dziecku tę umiejętność. Aby nie oczekiwało pochwał z zewnątrz, tylko samo potrafiło docenić swoje małe sukcesy.
I tu poruszyłaś bardzo ważny temat – budowania w dziecku z jednej strony poczucia odpowiedzialności, a z drugiej wiary we własne możliwości i poczucia własnej wartości. Wydaje mi się, że bez tego trudno wychować dziecko na szczęśliwego i zaradnego dorosłego.
A jak wygląda u Was temat dość powszechnych u maluchów sklepowych histerii? Czy Romkowi ciężko wytłumaczyć, że nie możesz mu kupić nowej zabawki, którą właśnie sobie upatrzył?
W wieku 4 lat sklepowe histerie na szczęście są już za nami. Romek już rozumie, że „duże” prezenty kupujemy na specjalne okazje, a na co dzień możemy kupić coś drobniejszego (na przykład gazetkę Lego za załączonym mini zestawem klocków – to koszt około 10 zł dwa, trzy razy w miesiącu).
Jadnak nie mam zamiaru udawać, że problem nas nie dotyczy. Jako nastolatka myślałam, że tylko „źle wychowane” dzieci wpadają w histerię i moje nie będą tego robić. Cóż, czas zweryfikował moje poglądy 😉 Romek nie raz urządzał dantejskie sceny, kiedy bardzo chciał kupić nową zabawkę. Najintensywniej pomiędzy 2 a 3 rokiem życia.
Pamiętam, że w drodze powrotnej ze żłobka codziennie mijaliśmy kiosk, którego cała witryna była zastawiona autkami. Było to dla Romka ogromne wyzwanie, ponieważ Syn jest miłośnikiem motoryzacji – jego pierwsze słowa w wieku półtora roku to były właśnie marki aut. Rozpoznawał je na osiedlowym na parkingu: OPEJ – Opel, JOTA – Toyota, MEDESE – Mercedes, FOJD – Ford, JENO – Renault, BISZI – Mitsubishi itd. Potem zaczęło się kolekcjonowanie resoraków. Najchętniej Syn kupowałby je codziennie! Nie raz wracał do domu z płaczem. Jednak wykorzystaliśmy to do nauki cierpliwości: na przykład umawialiśmy się, że kupimy autko na koniec tygodnia, w piątek w drodze powrotnej ze żłobka.
Te zabawki były niedrogie (10-20 zł) i niestety często dość tandetne, ale dzięki temu mogliśmy pokazać Romkowi różnicę pomiędzy wysoką i niską jakością. Teraz już sam potrafi zrobić przegląd swoich zabawek pod tym kątem i wyrzucić te, które nie wytrzymały próby czasu.
Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że brak edukacji finansowej wśród dzieci może doprowadzić do niedojrzałości finansowej i problemów z usamodzielnieniem się w przyszłości, czy raczej jest to przesadzone?
Zgadzam się, jak najbardziej. To element dorosłego życia, którego dzieci muszą się nauczyć. Lepiej, aby robiły to stopniowo, uczyły się na własnych błędach, lecz przy wsparciu rodziców, z bezpieczną „poduszką finansową”, a nie z dnia na dzień – na przykład dopiero wtedy, gdy wyjadą na studia 😉
Wspomniałam powyżej o pedagogice Marii Montessori – jej głównym celem jest nauczenie dzieci samodzielności. Już 3-latki uczą się przyszywać guziki, nakrywać do stołu i zmywać, obierać marchewkę, wieszać pranie, myć okna, lustra itd. „Praca własna” obejmuje wszystkie czynności życia codziennego, więc dla mnie naturalne jest, że edukacja finansowa będzie kolejnym etapem. Oczywiście nie wszystko na raz. Jedna z zasad pedagogiki montessoriańskiej, która jest stosowana w przedszkolu Syna, a także w myśl której staramy się postępować w domu, brzmi: każde dziecko dostaje tyle wolności, na ile jest gotowe. Chodzi o to, aby wprowadzać nowe zagadnienia, dawać nowe możliwości wtedy, kiedy dziecko opanuje niezbędne podstawy. Edukacja finansowa, o którą pytasz, to właśnie te podstawy, niezbędne do usamodzielnienia się i podejmowania dojrzałych decyzji. To logiczne i zapewne większość rodziców intuicyjnie postępuje w ten sposób (pedagogika montessoriańska po prostu to nazwała, ponieważ wielu krytyków zarzuca tej metodzie nadmierną swobodę, wręcz samowolę – pisałam o tym tutaj: „Montessori – wolność czy samowola? Czy brak kar i nagród oznacza brak granic?” ).
To co mnie uderza na co dzień, to atakujące nas z każej strony reklamy i hasła nawołujące do brania pożyczek na wszystko – na nowe meble, wakacje, prezenty świąteczne. Uważasz, że warto tłumaczyć dzieciom konsekwencje takich zachowań czy raczej nie zamierzasz w rozmowach z dziećmi zagłębiać w tematy kredytów, pożyczek, parabanków, bo z czasem same zrozumieją, jak te mechanizmy funkcjonują?
Na razie nie poruszam z Romkiem takich tematów, ale w przyszłości na pewno razem z mężem wyjaśnimy mu nasze podejście do tego typu usług i ofert. Jestem przeciwna zarówno pożyczkom, jak i zakupom na kredyt. Czasem nie ma wyjścia, jednak z reguły to „konsumencki szał”, a ja skłaniam się ku minimalizmowi.
Jak już wspomniałam, sami korzystamy z kredytu hipotecznego, ale jest to konieczność i nasze jedyne zobowiązanie. Stawiam na oszczędzanie, takie na czarną godzinę, ale i na realizację marzeń, o czym była mowa w Twoim tekście wspomnianym powyżej 🙂 Oszczędzanie jest bezpieczniejsze, a ponadto uczy dzieci cennej wytrwałości w dążeniu do celu.
Rozmawiać z dziećmi otwarcie o problemach finansowych w rodzinie (z dostosowaniem poziomu wtajemniczenia do wieku) czy nie angażować maluchów w tematy, na które i tak nie mają wpływu, bo może to je niepotrzebnie obciążać?
Przed maluchami na pewno bym to ukrywała, aby nie odebrać im poczucia bezpieczeństwa. Brak pieniędzy na zabawki lub wakacje tłumaczyłabym jak najdelikatniej.
Natomiast z nastolatkami można już otwarcie rozmawiać o problemach finansowych. Zresztą przed nimi i tak już się nic nie ukryje 😉 Poza tym to element edukacji, o której wspomniałaś powyżej. Jednak ich również nie obciążałabym nadmiernie problemami dorosłych w obawie, że chcąc nam zaoszczędzić wydatków, porzucą swoje marzenia np. o studiach w innym mieście czy za granicą. Wbrew temu, jak źle się dziś mówi o „współczesnej młodzieży”, dzieciaki nie są egoistami, cechuje je wrażliwość i empatia, często wręcz altruizm. Dlatego nawet gdy rodziców dopadną problemy finansowe, na każdym kroku należy podkreślać, że to nie koniec świata, że wciąż warto walczyć o marzenia, a z każdej trudnej sytuacji jest wyjście.
Dziękuję Ci bardzo Reniu za rozmowę i za to, że opowiedziałaś nam o tym, jak w Waszej rodzinie wyglądają zarówno rozmowy, jak i codzienne czynności związane z finansami. Poruszyłaś wiele ciekawych wątków, a mnie bardzo zainteresowały szczegóły związane z pedagogiką montessoriańską, o której piszesz też na swoim blogu. Wydaje mi się, że jest to właśnie dobra ścieżka do rozwijania w dzieciach ich potencjału, a także nauki odpowiedzialności,w tym również tej finansowej.