Mniej niż 25% Polaków daje swoim dzieciom regularne kieszonkowe – tak wynika z przeprowadzonego w 2014 r. międzynarodowego badania Finansowy Barometr ING. Częściej jednak niż większości krajów dajemy dzieciom pieniądze doraźnie, w razie potrzeby (38% badanych). To jak to jest z tym kieszonkowym? Warto dawać czy nie?
Wokół kieszonkowego narosło wiele kontrowersji i sprzecznych opinii. Są tacy, którzy uważają, że nie powinno się dawać dziecku kieszonkowego w klasycznej postaci, bo jest to nagradzanie „za nic” – taki argument pojawił się chociażby na lubiany przeze mnie blogu Marcina Iwuć. Dziekco otrzymuje regularnie pewną sumę pieniędzy bez żadnego wysiłku i zaagnażowania, co prowadzi do postawy roszczeniowej. Zwolennicy tej teorii wskazują,że w dorosłym życiu dziecko nie będzie dostawało pieniędzy „za darmo”, więc już w dzieciństwie powinno się uczyć zależności: praca – wynagrodzenie. Niektórzy w ogóle uznają kieszonkowe za niepotrzebny wydatek i są zwolennikami dawania dziecku pieniędzy z własnego portfela każdorazowo, gdy pojawi się jakiś uzasadniony wydatek.
Ja się z tym podejściem nie zgadzam, bo uważam (podobnie jak wielu ekspertów w dziecinie finansów osobistych), że kieszonkowe do doskonała forma edukowania najmłodszych, jak zarządzać pieniędzmi w czasie, jak ustalać priorytety, jak oszczędzać na wymarzony cel. Jeśli tylko wykażemy trochę zaangażowania i nie poprzestaniemy na cotygodniowej czy comiesięcznej wypłacie dla dziecka, ale wspólnie będziemy śledzić postępy pociechy w zarządzaniu jej „majątkiem”, to kieszonkowe może przynieść same korzyści, zarówno dziecku, jak i nam samym. Istnieje bowiem spora szansa, że raz na zawsze uwolnimy się od sklepowej histerii i nagabywania nas na co raz to nowe zachcianki.
Posprzątaj, to dostaniesz piątaka
Podobnie jak David Owen, autor bestsellerowej książki „Bank Taty” czy Beth Kobliner – publicystka– wybran przez Baraka Obamę na członka Prezydencjej Rady Doradcznej ds. finansowych możlowosci młodych Amerykawów uważam, że płacenie dziecku za wykonywanie domowych obowiązków jest złym pomysłem.
Jedyne czego nauczymy dziecko płacąc mu za pomoc w domu, to to, że niczego nie możemy od niego wymagać za darmo. Że ścielenie łóżka, sprzątanie zabawek, wynoszenie śmieci należy wycenić i oczekiwać zapłaty. A gdy dziecko akurat nie będzie miało ochoty wypełnić swoich obowiązków powie „dziś mi się nie chce sprzątać. Trudno, najwyżej nie zarobię. Chyba nie o to nam chodzi, prawda? Pomaganie w domu, dzielenie się obowiązkami z innymi członkami rodziny to normalne elementy codziennego życia i nie powinny się dziecku kojarzyć z korzyścią finansowa czy kalkulacją „warto czy nie warto?”. Po za tym, jak Twoja pociecha dorośnie i wyprowadzi się z domy, zakładam, żę nikt nie będzie jej płacić za zmywanie naczyń czy składanie prania.
Bądź kreatywny!
Inaczej sprawa wygląda w przypadku nagradzania za wykonywanie zadań ekstra, które nie należą do stałych obowiązków dziecka. Pozwólmy mu (w zależności od wieku) znaleźć i zaproponować nam taką pomoc, za którą dodatkowo nagrodzimy dziecko zapłatą – może to być mycie okien, wysprzątanie samochodu, pomoc w odmalowaniu mieszkania, a w przypadku młodszych dzieci – np. segregowanie makulatury czy regularne podlewanie domowych roślin.
Popraw oceny, to dostaniesz kasę
Podobnie, za bardzo szkodliwą praktykę uważam finansowe nagradzanie dziecka za dobre wyniki w szkole. Ileż ja się kiedyś w szkole nasłuchałam od znajomych dzieciaków, że zależy im na ocenie na półrocze czy na wyniku sprawdzianu, bo rodzice obiecali albo kasę albo jakąś fajną rzeczową nagrodę. Łączyli motywację do nauki z zyskiem, a w razie niepowodzenia nie odczuwali żalu z powodu porażki na polu edukacji, a jedynie złość, że nie udało się zarobić. W moim odczuciu wypacza to w młodym człowieku podejście do rozwoju, stawiania sobie celów, odczuwania satysfakcji z tego, że regularna nauka przynosi efekty w postaci tego, że stajemy się danej dziedzinie coraz lepsi. Warto by dzieciaki uczyły się dla siebie, dla pokonywania własnych słabości, a nie dla obiecanej stówki.
To dawać dziecku pieniądze czy nie?
Do mnie przemawiają argumenty tych ekspertów od finansów, którzy mówią „dawać, ale mądrze” – wykorzystać kieszonkowe jako narzędzie do edukowania dziecka. Tylko posiadając własne pieniądze młody człowiek nauczy się ich wartości, odpowiedzialności, dokonywania wyborów, smaku rozczarowania gdy roztrwoni całą sumę i nie będzie mógł sobie pozwolić na coś czego pragnie. Zarządzanie pieniędzmi nauczy go odróżniana potrzeb od zachcianek, chwilowych pragnień od przemyślanych wydatków.
Dawanie kieszonkowego budzi wiele innych wątpliwości – kiedy dać dziecku pierwsze pieniądze? Jak określić wysokość kieszonkowego i jego częstotoliwść?Co dziecko powinno samo z niego finansować, a za jakie wydatki odpowiadamy my? Czy kieszonkowe to własność dziecka czy wciąż pieniadze rodziców?
Warto się chwilę zastanowić nad każdą z tych kwestii, dlatego zapraszam Was do śledzenia wpisów, które będą się pojawiać na blogu w ramach cyklu „Mądre Kieszonkowe”. Postaram się podpowiedzieć Wam, jakie korzyści może przynieść regularne wypłacanie dziecku kieszonkowego i jak sprawić, by zaowocowało większą dojrzałością finansową dzieciaków.