Dziś 1 września. Koniec beztroskiej laby i nieunikniony powrót do szkolnej ławy. Dzieciaki wypoczęte i naładowane dość chimerycznym w tym sezonie Słońcem, wracają do swoich szkolnych obowiązków i do swoich kolegów. I choć dla wielu uczniów i ich rodziców to dzień pełen pozytywnych emocji i wrażeń, nie da się ukryć, że od dziś na nowo się zacznie.
Opowiadanie, kto gdzie był, co widział, jak bardzo napakowane atrakcjami i egzotyczne miał wakacje. A kto nie był i nie miał? Ten by się lepiej nie przyznawał, bo to tylko świadczy, że ma nieudolnych rodziców. Nowy rok szkolny to też często nowe ciuchy, plecaki, buty, nowe gadżety. W końcu trzeba uzupełnić braki w garderobie i wyprawce naszych pociech.
Ile średnio rodzice zapłacą za szkolną wyprawkę dla dziecka w 2016 r.?
Według badania Barometr Providenta, na szkolną wyprawkę dla dziecka Polacy wydadzą średnio 580 zł, co jest kwotą o 100 zł mniejszą niż w roku poprzednim. Jak wynika z badania, większość rodziców (prawie 70 proc.) sfinansuje szkolną wyprawkę z bieżących dochodów. 36 proc. badanych zadeklarowało, że wydatki pokryje ze środków otrzymywanych w ramach programu 500 plus. Największym kosztem jak można się spodziewać jest zakup podręczników.
O ile wydatki związane z rozpoczęciem nowego roku szkolnego są nieuniknione i jak najbardziej uzasadnione, w końcu dziecko nie jest w stanie 6 lat podstawówki przechodzić z jednym plecakiem czy tym samym wyposażeniem piórnika, o tyle osobiście przeraża mnie silna pogoń wśród młodzieży za trendami i rzeczami, które wypada posiadać, by nie odstawać. Jak trampki, to najlepiej Conversy, jak ciuchy, to nie z byle jakiej sieciówki, jak telefon, to najlepiej iPhone lub chociaż jakiś porządny nowy Samsung. Podstawówka to jeszcze pół biedy. Prawdziwa parada konsumpcjonizmu i snobizmu w wersji teen zaczyna się w gimnazjum. Oczywiście nie w każdej szkole i nie w każdym środowisku ta tendencja jest tak samo nasilona.
Pewne rzeczy, z określonej półki cenowej po prostu wypada mieć. I o ile, nam dorosłym łatwiej jest zamanifestować własne poglądy na temat nadmiernego konsumpcjonizmu czy ślepego podążania za trendami i markami, o tyle dzieciom jest trudniej. Bardzo silna jest u nich przecież potrzeba przynależności do danej grupy rówieśniczej. Obawa przed odrzuceniem, wyśmianiem czy poniżeniem jest często silniejsza niż zdroworozsądkowe argumenty rodziców, że nie stać ich na trampki za 250 zł, a nawet jak stać, to nie widzą uzasadnienia dla takiego wydatku na zwykłe tenisówki. I szczerze mówiąc współczuję tym dzieciakom, które gryzą się i zadręczają, że odstają od grupy, bo nie posiadają bluzy marki X i smarfona od firmy Y. Bo nie jest im łatwo przetrwać w tej szkolnej dżungli, gdzie mieć ma często bardzo duże znaczenie.
Twoje dziecko nie należy do typu roszczeniowego, bezrefleksyjnie podążającego za tłumem? Docenia wartość pieniędzy i szanuje Twoją pracę? To wspaniale, że udało Ci się w nim zaszczepić ważne dla Ciebie wartości i sprawić by posiadanie drogich przedmiotów nie było dla niego wyznacznikiem sukcesu czy wartości człowieka. Teraz jeszcze tylko pomóż mu przetrwać w tym szkolnym wyścigu i spirali posiadania, gdzie logo na koszulce albo model posiadanego telefonu mogą decydować o przynależności do grupy. Zabrzmi to banalnie, ale to oczywiste, że kluczem jest rozmowa, wsparcie i utwierdzanie dziecka, że jego wartość i poziom „fajności” nie zależy od posiadanych rzeczy. I może warto poszukać w szkole przyjaciół, którzy myślą podobnie.
A jeśli zmagasz się z wątpliwościami i próbujesz wytłumaczyć swojemu nastolatkowi, że nowy iPhone to za duży wydatek dla Waszej rodziny, dobrym argumentem oddziałującym na wyobraźnię powinno być pokazanie dziecku, jaką część miesięcznych dochodów musielibyście przeznaczyć na zakup wymarzonego telefonu? Jak wiele musielibyście sobie przez to wszyscy odmówić. Może ten znaczący % Twojej pensji, na którą pracujesz każdego dnia zadziała na usilną chęć posiadania? Możesz też wytłumaczyć, że wydatek rzędu 400 zł na nowe buty sportowe, spowoduje, że cała rodzina nie będzie mogła w tym miesiącu pozwolić sobie na szereg rzeczy, na które normalnie Was stać. Poza tym, jestem i zawsze będę zwolenniczką zachęcania dzieci do samodzielnego „zapracowania” na upragnione rzeczy. A sposobów na dodatkowy zarobek (tych uczciwych i przyzwoitych rzecz jasna) jest naprawdę sporo. Ale to już temat na osobny wpis. Co więcej, takie „odkładanie” i „zarabianie” rozłożone jest w czasie, więc w bardzo prosty sposób zostaną zweryfikowane zwykłe chwilowe zachcianki, od tych prawdziwych pragnień i marzeń.
Jakie są Wasze doświadczenia ze szkolną zazdrością i chęcią posiadania takich rzeczy, jakimi mogą się pochwalić rówieśnicy Waszych dzieci? Czy na Wasze dzieciaki działają zdroworozsądkowe argumenty czy toczą z Wami negocjacje i długie boje o markowe ubrania i sprzęty?